Każdego dnia staram się dostrzec to czego nie widać gołym okiem. Codziennie zanurzam się w głębinach umysłów aborygeńskich dziwolągów. Mam wrażenie, że dotarłem do etapu, w którym ja również zostałem poddany bacznej obserwacji. Dla jednych od urodzenia byłem dziwolągiem, który nie przynależał do żadnej grupy społecznej, Dla innych to właśnie teraz się nim stałem. Słoik dziwoląg. Tak mnie postrzegają.
Jak do tej pory nie odczułem krytycznego stosunku względem mojej osoby. Pozornie. Mam wrażenie, przekonanie o tym, że aborygeńscy dziwolągowie nadzwyczaj łatwo przyjęli mnie do swojego grona. Tu w świecie żądzy pieniądza, poczciwy słoik nie powinien mieć racji bytu. I nie ma. Słowo, które na stałe zapiszę się w moim słowniku to "pozory". Pozornie, może się wiele wydawać. Wiele. Wszystko pryska jak bańka mydlana kiedy właśnie kończy Ci się wydawać.
Powoli zaczynają upominać się o mnie stare przetwory. Dopada mnie kwestia niezagotowanych słoików. Czasem się zdarzy, że ów słoik zewnętrznie bywa konfiturą. Opakowaną w kolorową serwetkę i piekielnie słodką nalepkę, dodaną w gratisie jednego z tych kolorowych pisemek uczących "jak żyć". Wewnętrznie okazuje się fermentem, który rozsiewa się wszędzie. Prawie tak, jak g***o gołębie. Najpierw w powietrzu, później w Tobie doganiając swym smrodem każdą część Twojego ciała. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś ani aborygeńskim dziwolągiem, ani słoikiem. Albo nie. Słoikiem jesteś ale takim bez przynależności do osób, miejsca i czasu. Właśnie ta myśl stosunkowo często zaprząta mój umysł.
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.