Rzeczywistość to taka zmora
Czasem nadęta, nachalna i chora...
Ponownie przemierzam trasę do punktu A i B. Powoli przyzwyczajam się do codziennej rutyny. Wstaję, jem, idę albo nie, uśmiecham się czy chcę czy nie, wszystko by życie nabrało sens. Człowiek rodzi się i umiera. W punkcie A i B być może tak jest. Aborygeńscy dziwolągowie uczą mnie, że żyć trzeba chcieć. Bez względu na wiek.
Uczę się nie czuć żalu, studiuję jak się milczy. Być może już za nie długo nauczę się nie tylko milczeć ale również mówić nic nie mówiąc. Odnosząc skutek.
Tubylcy bawią się, korzystają z życia, pomimo codziennych obowiązków. Tutaj nikt nie martwi się o sen. Nie ma na niego czasu. Czasami brakuje go nawet na seks.
Próbując zmierzyć się z tymi zasadami, budzę się z kacem gigantem. To taki wszelki kac. Alkoholowy, moralny i życiowy. Rzeczywistość jednak szybko wyrywa mnie z tej młodzieńczej bajki, kiedy to kac kojarzył się z rosołem mamy i zaprasza do życia. Sztuką umiaru jest prostota. Ja od jakiegoś czasu nie mam w sobie umiaru. Prostota? Czasem mam wrażenie, że jestem bardziej skomplikowany niż niejedna "Jolka" z "TeleTygodnia".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz