sobota, 9 maja 2015

SAMObój


Powoli zataczam krąg między aborygeńskimi dziwolągami a między moim "ja". Po przeszło 8 miesiącach mam wrażenie, że jestem jeszcze w większym szambie niż na początku. Choć rozwiązanie zagadki ich istnienia było blisko, dziś jest już pierdylion lat świetlnych ode mnie. Pierdylion. Jeśli to w ogóle oznacza jakąkolwiek odległość. 

Mam wrażenie, że właśnie popełniam mentalnego samobója. To głupie uczucie. Jak stracić własną tożsamość. Z człowieka kierującego się jakimś tam kręgosłupem moralnym, staję się powoli aborygeński czymś. Bo ciężko to jakkolwiek nazwać. Obcując z owymi nimi nabieram ich cech charakteru. 

Pomiędzy palcami przelatuje mi wszystko to co jest dla mnie ważne bo skupiam się na kurewskim gównie w eleganckim opakowaniu. Gównie dzięki, któremu tonę powoli i bezboleśnie w szambie ludzkich niespełnień. Tyle tu zdolnych i ambitnych ludzi. Tyle też takich, którzy na własne życzenie stają się życiowymi degeneratami. 

Żądam złapania psychopatycznych morderców, winnych zabójstwa mnie. Choć w gruncie rzeczy z wrodzoną i dziecięcą naiwnością się na to zgodziłem. A byłem przekonany, że jestem zbyt słaby na samobója. Cel. Gol. Strzał. Pif - paf.

Dobrze, jak nie za dobrze, nie zaszkodzi niepolepszenie, jak tylko można wytrzymać na głupi sposób swój… To taki mój ulubiony wiersz, który powtarzam sobie, kiedy coś jest nie tak. Bo właściwie ciągle coś jest nie tak, ale… dobrze, jak nie za dobrze…

Raz pod wozem. Raz pod wozem.

1 komentarz:

  1. - Ci ludzie mnie nie znoszą! Krzywią się na mój widok, nie zapraszają mnie do siebie, źle mówią o mnie za moimi plecami, a zarazem robią to tak, żebym o tym wiedział. Nie rozumiem, dlaczego to robią. Staram się nie wchodzić im w drogę, nawet próbowałem się zaprzyjaźnić, pokazywałem im moją pasję i dzieliłem się przemyśleniami, chciałem zabierać ich na wyprawy, pokazać im, że można przyprawić życie odrobiną wolności i szaleństwa. I nic… Nadal mnie nie akceptują – mówił Znajomy. Niedawno przeprowadził się do nowego domu, do dalekiej osady i nie potrafił się odnaleźć w tamtejszej społeczności.
    Wiedźma słuchała go uważnie, po czym podsuwając mu talerzyk z ptysiami, powiedziała:
    - Zamieszkałeś wśród ludzi, którzy tworzą społeczność mającą swoje zasady, tradycje, przyzwyczajenia. Wraz z tobą poznają inny świat, inny sposób myślenia, widzą, że można żyć według innych zasad. Albo nawet i bez nich. Jesteś zagrożeniem dla ich spokoju.
    Znajomy nie mógł tego zrozumieć:
    - Ależ ja im niczego nie narzucam, do niczego ich nie zmuszam! – wykrzyknął.
    - A jednak swoją innością zmuszasz ich – do myślenia. To niewygodne, bo albo muszą zweryfikować swoje dotychczasowe życie, albo… Albo cię zniszczyć. Przekonać samych siebie, że nie masz racji i to, co ze sobą niesiesz, jest złe lub głupie.
    Znajomy zamyślił się.
    - Chcesz powiedzieć, że to nie mnie się boją, nie mnie nie lubią?
    - Boją się samych siebie – przytaknęła Wiedźma, a Znajomy nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą, czy naprawdę zacząć się martwić.

    OdpowiedzUsuń

Archives