Powoli zataczam krąg między aborygeńskimi dziwolągami a między moim "ja". Po przeszło 8 miesiącach mam wrażenie, że jestem jeszcze w większym szambie niż na początku. Choć rozwiązanie zagadki ich istnienia było blisko, dziś jest już pierdylion lat świetlnych ode mnie. Pierdylion. Jeśli to w ogóle oznacza jakąkolwiek odległość.
Mam wrażenie, że właśnie popełniam mentalnego samobója. To głupie uczucie. Jak stracić własną tożsamość. Z człowieka kierującego się jakimś tam kręgosłupem moralnym, staję się powoli aborygeński czymś. Bo ciężko to jakkolwiek nazwać. Obcując z owymi nimi nabieram ich cech charakteru.
Pomiędzy palcami przelatuje mi wszystko to co jest dla mnie ważne bo skupiam się na kurewskim gównie w eleganckim opakowaniu. Gównie dzięki, któremu tonę powoli i bezboleśnie w szambie ludzkich niespełnień. Tyle tu zdolnych i ambitnych ludzi. Tyle też takich, którzy na własne życzenie stają się życiowymi degeneratami.
Żądam złapania psychopatycznych morderców, winnych zabójstwa mnie. Choć w gruncie rzeczy z wrodzoną i dziecięcą naiwnością się na to zgodziłem. A byłem przekonany, że jestem zbyt słaby na samobója. Cel. Gol. Strzał. Pif - paf.
Raz pod wozem. Raz pod wozem.
- Ci ludzie mnie nie znoszą! Krzywią się na mój widok, nie zapraszają mnie do siebie, źle mówią o mnie za moimi plecami, a zarazem robią to tak, żebym o tym wiedział. Nie rozumiem, dlaczego to robią. Staram się nie wchodzić im w drogę, nawet próbowałem się zaprzyjaźnić, pokazywałem im moją pasję i dzieliłem się przemyśleniami, chciałem zabierać ich na wyprawy, pokazać im, że można przyprawić życie odrobiną wolności i szaleństwa. I nic… Nadal mnie nie akceptują – mówił Znajomy. Niedawno przeprowadził się do nowego domu, do dalekiej osady i nie potrafił się odnaleźć w tamtejszej społeczności.
OdpowiedzUsuńWiedźma słuchała go uważnie, po czym podsuwając mu talerzyk z ptysiami, powiedziała:
- Zamieszkałeś wśród ludzi, którzy tworzą społeczność mającą swoje zasady, tradycje, przyzwyczajenia. Wraz z tobą poznają inny świat, inny sposób myślenia, widzą, że można żyć według innych zasad. Albo nawet i bez nich. Jesteś zagrożeniem dla ich spokoju.
Znajomy nie mógł tego zrozumieć:
- Ależ ja im niczego nie narzucam, do niczego ich nie zmuszam! – wykrzyknął.
- A jednak swoją innością zmuszasz ich – do myślenia. To niewygodne, bo albo muszą zweryfikować swoje dotychczasowe życie, albo… Albo cię zniszczyć. Przekonać samych siebie, że nie masz racji i to, co ze sobą niesiesz, jest złe lub głupie.
Znajomy zamyślił się.
- Chcesz powiedzieć, że to nie mnie się boją, nie mnie nie lubią?
- Boją się samych siebie – przytaknęła Wiedźma, a Znajomy nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą, czy naprawdę zacząć się martwić.