Targany emocjami, pytaniami, przemyśleniami - całym tym do niczego niepotrzebnym majdanem, stanąłem i zakończyłem jeden z ważniejszych etapów. Zawodowych.
Powroty do miasta aborygeńskich dziwolągów są jak jajko niespodzianka. Słodkie i perfekcyjne z zewnątrz, w środku z kolorowym plastikiem skrywającym niespodziankę. Najczęściej wkurwiającymi puzelkami.
Podobno życie to nie system 0-1. A jednak są rzeczy i sytuacje, które nie wymagają dorabiania ideologii. Ale my uwielbiamy je utrudniać. Na życzenie własne - rzecz jasna.
Czas coś postanowić. Czy żyć w mieście aborygenów, czy jest jeszcze szansa żeby rozwiązać zagadkę, czy złudzeniami zapełniać życie, czy może wrócić w szare szeregi codzienności. Do bycia szarym.
Zwykłym.
Szarym.
Człowiekiem.
(...)
Najprostsze rzeczy są najtrudniejsze. Trzeba mieć odwagę by stawić czoła prawdzie. By nigdy nie powiedzieć, że jest już za późno. Albo dać spokój. Odpuścić. Odejść i zapomnieć. Nikt nie dał recepty, nawet jednej wskazówki na szczęście. Stworzył nas i pozostawił. Samym sobie.
I bądź tu kurwa mądry i pisz wiersze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz