środa, 12 sierpnia 2015
Wakacje. Holiday. Urlaub. 節日. Dovolená. праздник. Vacances. Vacaciones. Szit.
Właśnie otrzymałem maila z nic niewartymi facebookowymi informacjami. Zwykle wiadomości te trafiają do kosza. Dziś, w odruchu desperacji postanowiłem zapoznać się z ich treścią. Okazuje się, że pomimo tego, że ostatni wpis miał miejsce 17 czerwca z tygodnia na tydzień przybywa czytelników. Serce me rośnie.
Od 17 czerwca minęły lata świetlne. Gdybym miał teraz napisać co wydarzyło się w tym czasie zasypałbym was swoimi prywatnymi dramami. Warszawskie lato potrafi być najcudowniejsze na świecie, w tej temperaturze potrafi być również kuresko nieznośne. Kuresko. Na "w" pomiędzy brakuje już sił.
Gdyby ktoś mi powiedział, że wybiera się na wakacje do Stolycy kazałbym mu wziąć młotek i pierdolnąć się w łeb. Rozumiem Rzym, Paryż, Krym. Nawet śmieszna Chorwacja, Turcja czy Hiszpania - szczególnie Loret de mar (taaaaaaaaak to samo, w którym nagrywano "Pamiętniki z wakacji"), ale Warszawa? Panie, widzisz i nie grzmisz?
Po upojnych chwilach spędzonych na lubelskich wsiach w towarzystwie VIP-ów, aborygenów i dziwolągów to jedyne wakacje na jakie mnie stać. Tam życie biegnie swoim torem. To jak w Vegas. Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas. A działo się dużo. Oj działo. Wątrobo [*]. Kiedyś płakałem ze śmiechu na stwierdzenie "Wakacje w mieście", dzisiaj uczestniczę w nich regularnie. Bynajmniej nie są to warsztaty wokalne, malarskie czy teatralne. Nie jest to również typowe życie warszawiaka. Kluby i impressssski. Od niedawna preferuję kulturalne spędzanie czasu w doborowym towarzystwie. "Wiśnie, czereśnie i chłopcy jak ze snu." Tak. Chociaż na chwilę w kinie, przy piwie czy na winie staję się kimś ważnym. Chłopcem jak ze snu. Później wracam do domu. Najczęściej swojego. O ile pamiętam powrót. (sic!)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz